Thursday, September 13, 2012

Tym razem trochę gdzie indziej.
http://wearegoingtotokyo.blogspot.com/

Tuesday, November 15, 2011

po drugiej stronie Uralu..

....czyli spowrotem. 

Ja sie odmaczam, a Krzysiek w oczekiwaniu na wanne nadrabia czas muzycznie. Nie umiem powiedziec kiedy uda nam sie uzupelnic blog o zdjecia i reszte ale bedziemy sie starac :) 

Milego dnia drogi Czytelniku!

dzień 18

Poranek zaczal sie wczesnie, podobnie jak i wczoraj, zupelnie wbrew naszej woli ;) 

Za oknem pokoju jest boisko szkolne. Wczoraj z megafonu (zasieg glosu solidny) puszczali cos jakby lekcje jezyka angielskiego. Pytanie dla kogo skoro byla niedziela a na boisku pusto? Dzis natomiast inny glos wydawal polecenia tonem wuefisty. Nikt z dzieci nie cwiczyl. Krzysiowi te pobudki bardzo sie podobaja, glownie ze wzgledu na strasznie wwiercajacy sie w ucho przerywnik muzyczny miedzy komunikatami. 

A, widzielismy chlopcow grajacych w koszykowke na tym boisku. Blekitne koszule odgarniturowe (pewnie czesc szkolnego mundurku) i spodnie typu dres adidas+. W ogole po liczbie widzianych tu boisk wnioskujemy ze koszykowka musi byc w Chinach bardzo popularna (albo chociaz planowna piecioletnio). Dzis w programie inna czesc Shanghai niz przez ostatnie dwa dni. A na razie wakacyjne lenistwo ;)

dzień 17

Przeszlismy kawalek Shanghai. To inne ale tez Chiny.

Trudno tu byc tu bialasem i nie denerwowac sie gdy na twoj widok kilkaset osob dziennie krzyczy "heloł ser, łocz, rolex?!" albo "heloł lejdi, bag, lajdi tejk e luk". Zaczepiaja nas wszedzie. Nie ma znaczenia dzielnica czy pora dnia. Czesciej jest jeszcze "heloł" i atak na twoje ramie zeby zaciagnac cie pod stragan (glownie Krzyska), albo lazenie za toba, zagradzanie ci drogi i nagabywanie powtarzanym w kółko jednym zdaniem. Im bardziej protestujesz tym bardziej uparci. Krzysiek opanowal "minę złą" i gest reka, ja nauczylam sie byc gluchoniema-błędnooka. A i tak glowa po calym dniu wrzasku "heloł" pęka.

Shanghai ma troche innej architektury. Ulice albo cale kwartaly z zabudowa przypominajaca europe albo ameryke polnocna. Ludzie inaczej sie tu ubieraja, mniej dresow wiecej mody tyle samo bialych skarpetek i czarnych mokasynow. Jest sporo cudzoziemcow (relatywnie).

Samochody zatrzymuja sie na swiatlach i uwaga - przepuszczaja pieszych! Odzwyczailismy sie juz od tego, przechodzimy na kazdym ze swiatel rozgladajac sie w kazda strone, bo nigdy nie wiadomo czym kto skad nadjedzie (rekordowe bylo Guilin, gdzie przejscia dla pieszych sluzyly glownie skuterom) a tu taki psikus.

Shangai to takie Chiny na bogato. Prada, Gucci czy inne Cartier usiane jak piekarnie Pellowskiego w srodmiesciu, czyli mniej wiecej co drugi zakret. A, sklepy Maserati, Ferrari czy Aston Martin tak o, obok kluskowego. No i oczywiscie drugi co do wielkosci apple store na tej planecie.

Trafilismy tez na targ podrobek. Przykre doswiadczenie w kontekscie "helol". Kupujacy? Mnostwo. Rasa? Wylacznie biala. Wytrzymalismy tam z pietnascie minut. Nigdy wiecej.

Dodac jeszcze chcielismy ze wczoraj poznalismy pare milych Szwajcarow, ktorzy podroz po Chinach od Shanghai zaczynaja. Jak wiekszosc europejczykow spotkanych po drodze z rezerwa zareagowali na odpowiedz skad jestesmy, asekuracyjnie dodajac ze Polacy to malo podrozuja i przez to oni sa tacy zaskoczeni spotykajac nas tutaj. Podobno nasz brak rezerwacji i biletow na wszystko z gory przed wylotem do Chin swiadczy o lekkim obledzie. Dla nas to jest przygoda, a na all-inclusive przyjdzie jeszcze czas ;)

Jutro ostatni dzien. O polnocy sprobujemy zlapac samolot do FRA. Jesli wszystko pojdzie gladko to we wtorek ok. 13:00 bedziemy w Gdansku. Z poprzednich wakacji wrocilismy do zupelnie innej Polski (ladowalismy 13 kwietnia 2010). Z tych chcielibysmy juz bez ogolnonarodowego szoku, wiec idz prosze drogi Czytelniku zaglosuj w wyborach powszechnych ;)

Milego wieczoru!

dzień 16

Jestesmy w Shanghai. W hostelu Rock&Wood, ladnie tu nawet. Podroz chinskim pociagiem opiszemy jak tylko zmyjemy z siebie 20h pozdrozy. A bylo fajnie ;)

Update: jest juz wieczor (wczesny co prawda).

Od poczatku. Bilety na pociag wykupilismy tydzien wczesniej, bedac w Guilin przejazdem, bo powroty z celebrowania swieta narodowego zaczely sie wczoraj i potrwaja do jutra wlacznie, wiec o bilety nie jest latwo. Jest nawet bardzo trudno. Ale udalo nam sie wyuśmiechać miejsce lezące zamiast siedzacego.

Miejsca lezace w chinskich pociagach dziela sie na dwie kategorie: soft-sleeper i hard-sleeper. Nie widzielismy pierwszego, o drugim wiemy wiecej. 
Miejsc lezacych w osi pionowej jest trzy. Dwie takie trojki sa w jednym "przedziale". Cudzyslow, bo caly wagon nie ma przedzialow. Jest jedenascie szóstek, a przy kazdej po dwa zydelki i stolik ku spozyciu klusek.

Nasze leżanki byly najwyzej. I bardzo dobrze drogi Czytelniku ze byly najwyzej. Co prawda nie szlo usiasc czy napic sie inaczej niz na lezaco, ale miejsca tych zupelnie na dole sluzyly za kanape calej "przedzialowej" szostki, a na srodkowych zostawaly wszystkie aromaty chinskich przekasek (chinskiemu spozywaniu pokarmow w podrozy poswiecimy osobny wpis po powrocie, jak tez kilku innym aspektom chinskosci). A miejsca najwyzej? Wspaniale! Kratka nawiewna klimatyzatora tuz obok, nikt nie siada, nie ma skorupek po jajkach. Czy mozna chciec wiecej? A w dodatku swieza posciel i kocyk pod plecy zeby miekciej. 

Pociag wyruszyl z ok.10min opoznieniem. Zajelismy zydelki na wprost naszego przedzialu, a potem obok. Mielismy okazje obserwowac tradycyjna chinska rodzine w podrozy oraz druga tez tradycyjna ale inaczej chinska rodzine w podrozy. Pierwsza polubilismy, druga wrecz przeciwnie (glownie dlatego ze byli niemili). Mielismy plan dotrwac do wieczora w pozycji siedzacej a potem spac do samego Shanghai. I udalo sie, nie liczac przerwy na kluski sniadaniowe.

O samym pociagu. Ze klimatyzowany napiasalismy. Ze pani wymienia bilet papierowy na taki sam plastikowy na poczatku podrozy a potem na odwrot na koniec (a przy wyjsciu z dworca w ogole ci go zabieraja). To chyba po to zeby wiedzialy kogo kiedy budzic. Ze pani miotelka co jakis czas zbiera paprochy (i inne wieksze, bo Chiczycy i jedzenie w podrozy o czym potem). Ze wynosi tace ze śmiećmi jak tylko sie zapelni. Ze jak ktos nie postara sie splukac po sobie w toalecie to idzie z wiadrem wody i sprzata. Ze stara sie umilic nam czas wyglaszajac wszystkie cztery zdania po anigielsku jakie zna. Ze usmiecha sie na nasz widok przechodzac srednio raz na godzine i przeprasza ze nie zna angielskiego lepiej. Ze kazdy wagon ma taka pania (choc smiemy watpic czy az tak fajna jak nasza). Widzial ktos cos takiego w zwyklym pospiechu w pkp? Bo my tym razem zwyklym chinskim pospiesznym jechalismy.

Co jeszcze. W trakcie podrozy byly inne panie prowadzace marketing bezposredni. Jedna sprzedawala masazery do glowy a potem cos czego nie rozszyfrowalismy. Druga miala siec pamiatkarska. Breloczki, potem portfele, nastepnie grzebienie a na koncu przywieszki. Co kilkanascie minut przejezdzal tez wozek z jedzeniem, ale nie ze ciagle z tym samym, nie nie. Owoce, kluski, ryz i kurza stopa, orzeszki, przekaski, gotowana kukurydza, itd. Potem z piciem, cieplym lub zimnym. Do wyboru do koloru. A na to wszystko jeszcze pan z grami dla dzieci typu roznego.

Oprocz tego przechadzacymi w te i wewte sa sluzby mundurowe, ze cztery rodzaje, oraz pan z młotkiem czyli specjalista.

O naszych wspoltowarzyszach podrozy. Pierwsza, lubiana rodzina chinska to trzy pokolenia, z czego najmlodsze w pieluchach ledwo dwuzebne. Imie jej znaczy po chinsku piekna i roztropna, ale jak brzmialo nie pamietamy. Tata dwuzebnej byl tym ktory nas zaczepil i przepraszajac za swoj angielski zapytal jak to sie stalo ze jedziemy pociagiem bo cudzoziemcy to lataja samolotami a nie, wiec moze pracujemy tu czy co. Bardzo mily czlowiek, jak i reszta jego rodziny, chociaz nie znali po angielsku slowa. Poza tym w "przedziale" obok jechala chinska eleganka z grójca oraz przemytnik ptakow. Gdybym nie miala chocby niklego wyobrazenia o tym jakie moga byc konsekwencje to wyzwalabym dziada. Powinnam sie juz chyba przyzwyczaic ze tutaj zwierzeta to przedmiot ostatniej kategorii, ale jakos nie potrafie. Wiozl w siatce jak na mandarynki stloczone kolorowe ptaki wielkosci kosa. Ciekawe czy przezyly i jak bardzo polamaly lotki i nogi.

Poza samym pociagiem to mniejsze mijane miejscowosci chinskie nie maja oswietlenia w nocy poza tym w mieszkaniach, choc to chyba specjalnie nie dziwi. Bylo tez kilka fajnych widokow tuz przed zachodem slonca.

A! Na stacji poczatkowej w Guilin widzielismy toalete inna niz wszystkie. Dziura nie byla prywatna, dziura byla zbiorcza. Postac miala kanalu z nierdzewki z plynaca leniwym strumieniem woda. Tym sposobem twoj klocek z kabiny pierwszej mogl miec widzow w kolejnych dziesieciu kabinach. Bezcenne! :)

No i na koniec ogolnikow pociagowych to jak czekalismy w poczekalni w Guilin na pociag to mignal mi przed oczami maly polski napis. Byl na koszulce rownie malego Chinczyka. Zaczepilam go czy mowi po angielsku. Mowil. Koszulka miala napis "PZL-Swidnik 55 lat"! 1,3mld Chinczykow a my spotykamy jednego w polskiej koszulce w poczekalni na dwa tysiace osob! :) Milo sie gawedzilo. Mieszkal w Lublinie trzy miesiace. Bardzo lubi Polske. Bardziej niz Chiny. Bo latwiej tam o prace. 

Tyle o podrozy do Shanghai. O samym Shanghai. Widzielismy dzis The Bund i okolice. Moze byc chociaz szalu nie ma (Krzysiowi sie podobalo). Za to zjedlismy mnostwo dobroci. Jutro Krzys ma podejscie do krabow. Teraz siorbiemy piwko i relaks. Wasze zdrowko!

dzień 15

Leniwie bardzo zaczelismy dzien. Sniadanie, kawa na slonku (tak tak, pogoda wraca!). Za chwile sprobujemy pojechac do centrum miasta zeby znalezc tam ksiegarnie z anglojezycznymi ksiazkami. Czeka nas 19 godzin w pociagu do Shanghai, trzeba sie jakos przygotowac. Plus chinskie zupki oczywiscie. 

Wyruszamy z Guilin planowo o 14:57, na miejscu coś przed 11:00. Mamy miejsca lezace, pod sufitem co prawda, ale lepsze te niz zadne. 

O Shanghai pisza ze jesli masz dosyc Chin w Chinach to powinienes tam jechac, bo to taki Paryz azji. Przegladalismy przewodnik i w sumie takie Chiny najmniej nas obchodza. Ale moze tez potrzebne nam to jest do dopelnienia obrazu calosci. No i moze w koncu znajdziemy targ z podrobkami zeby Basi torebke szanel przywiezc ;)

dzień 14

Pogoda sugeruje zeby nie wychodzic w ogole na zewnatrz. Sprawdzimy czy mamy kurki i buty serio wodoszczelne :) 

Wczoraj trafilismy w ramach oswajania okolicy do chinskiego ogrodu botanicznego. Nie wygladal zachecajaco, jakby nikt tam nie wchodzil od lat, ale smieci jakims cudem jednak tam trafialy. Krzysiek probowal tez pojsc do kina ale nie bardzo wiedzial co jest w repertuarze o afisz caly w krzaczkach. Moze dzisiaj zdamy sie ba slepy los. 

A, wlasnie, wczoraj w autobusie ogladalismy chinski film ktory wygladal jak chinskie przygody Tolka Banana, tyle ze o bandzie rozrabiakow ktorzy probowali wykonczyc oddzial japonskiego wojska metodami chinskiego Kevina samego w domu. Obraz japonczykow byl jak z podrecznikow o stereotypach. Dowodca ucharakteryzowany na Hitlera a jego podwaldni głupi az boli :) Dziewczynka siedzaca obok byla zachwycona, ogladala z rozdziawiona buzia jak to umorusani, bez broni, mali chinscy chlopcy zwalczaja tak poteznego dobrze odzywionego wroga. Wielkie Chiny, fiu fiu. 

Update: Krzyś dyktuje. Po sniadaniu w dzien targowy z Qintan bus station pojechalimy zobaczyc zapierajace dech w piersiach, bogate z natury, dzielo chinskich inzynierow czyli tarasy ryzowe w Pian'an. Widoki byly przednie. Rece rwaly sie do zniw. Tylko pola jakos nie bylo widac. Pogoda splatala nam figla i zasunla cala doline chmurami i deszczem. Przygoda. 

Zasmakowalismy lokalnego specjalu - tluczonego przez trzech ogromnych chinskich siepaczy wielgachnymi drewnianymi młotami - o nieznanej nam nazwie, smakujacego jak polaczenie chalwy, sezamkow i waty cukrowej bloku orzechowego. Naprawde pyszne! 

Weszlismy tez w posiadanie wezelkow pokoju oraz bogactwa. 

Autobusy podmiejskie. Zaloga: kierowca - mezczyzna, obsluga bagazowo-biletowa-naganiajaca - kobieta. Godzina odjazdu: 10:50 chyba ze nie wszystkie miejsca sa zajete to wtedy nie wiadomo. Czasem gdy w autobusie sa wolne miejsca jedzie bardzo bardzo powoli zeby moc zgarnac dopelniajacych pasazerow po drodze. Gdy wszystkie miejsca siedzace sa zajete pani trzyfunkcyjna wyciaga plastikowe zydle i rozstawia w przejsciu. Tak gotowy autokar zaczyna sie rozpedzac, trabic przez jakies 50 minut z kazdej godziny trasy. Pani z obslugi przystepuje do czynnosci sprzedawczych, zapinajac yuany w potezna klamre. Taka sama klamrą kierowca mial dzis przypiete do sufitu lusterko wsteczne. 

Od Kasi: Guilin mimo ze nie ma wiele atrakcji do zaoferowania turystom jest swietnym miejscem wypadowym na okoliczne atrakcje. Moglismy w ogole nie jechac do Yangshuo drugiego pazdziernika tylko zostac tutaj. Nastepnym razem. W ogole to wiele rzeczy widze i chce napisac, ale chrobsko jakos tak negatywnie wplywa na chec opisywania otoczebnia. Przynajmniej bedzie co opowiadac ;)