Tuesday, November 15, 2011

dzień 16

Jestesmy w Shanghai. W hostelu Rock&Wood, ladnie tu nawet. Podroz chinskim pociagiem opiszemy jak tylko zmyjemy z siebie 20h pozdrozy. A bylo fajnie ;)

Update: jest juz wieczor (wczesny co prawda).

Od poczatku. Bilety na pociag wykupilismy tydzien wczesniej, bedac w Guilin przejazdem, bo powroty z celebrowania swieta narodowego zaczely sie wczoraj i potrwaja do jutra wlacznie, wiec o bilety nie jest latwo. Jest nawet bardzo trudno. Ale udalo nam sie wyuśmiechać miejsce lezące zamiast siedzacego.

Miejsca lezace w chinskich pociagach dziela sie na dwie kategorie: soft-sleeper i hard-sleeper. Nie widzielismy pierwszego, o drugim wiemy wiecej. 
Miejsc lezacych w osi pionowej jest trzy. Dwie takie trojki sa w jednym "przedziale". Cudzyslow, bo caly wagon nie ma przedzialow. Jest jedenascie szóstek, a przy kazdej po dwa zydelki i stolik ku spozyciu klusek.

Nasze leżanki byly najwyzej. I bardzo dobrze drogi Czytelniku ze byly najwyzej. Co prawda nie szlo usiasc czy napic sie inaczej niz na lezaco, ale miejsca tych zupelnie na dole sluzyly za kanape calej "przedzialowej" szostki, a na srodkowych zostawaly wszystkie aromaty chinskich przekasek (chinskiemu spozywaniu pokarmow w podrozy poswiecimy osobny wpis po powrocie, jak tez kilku innym aspektom chinskosci). A miejsca najwyzej? Wspaniale! Kratka nawiewna klimatyzatora tuz obok, nikt nie siada, nie ma skorupek po jajkach. Czy mozna chciec wiecej? A w dodatku swieza posciel i kocyk pod plecy zeby miekciej. 

Pociag wyruszyl z ok.10min opoznieniem. Zajelismy zydelki na wprost naszego przedzialu, a potem obok. Mielismy okazje obserwowac tradycyjna chinska rodzine w podrozy oraz druga tez tradycyjna ale inaczej chinska rodzine w podrozy. Pierwsza polubilismy, druga wrecz przeciwnie (glownie dlatego ze byli niemili). Mielismy plan dotrwac do wieczora w pozycji siedzacej a potem spac do samego Shanghai. I udalo sie, nie liczac przerwy na kluski sniadaniowe.

O samym pociagu. Ze klimatyzowany napiasalismy. Ze pani wymienia bilet papierowy na taki sam plastikowy na poczatku podrozy a potem na odwrot na koniec (a przy wyjsciu z dworca w ogole ci go zabieraja). To chyba po to zeby wiedzialy kogo kiedy budzic. Ze pani miotelka co jakis czas zbiera paprochy (i inne wieksze, bo Chiczycy i jedzenie w podrozy o czym potem). Ze wynosi tace ze śmiećmi jak tylko sie zapelni. Ze jak ktos nie postara sie splukac po sobie w toalecie to idzie z wiadrem wody i sprzata. Ze stara sie umilic nam czas wyglaszajac wszystkie cztery zdania po anigielsku jakie zna. Ze usmiecha sie na nasz widok przechodzac srednio raz na godzine i przeprasza ze nie zna angielskiego lepiej. Ze kazdy wagon ma taka pania (choc smiemy watpic czy az tak fajna jak nasza). Widzial ktos cos takiego w zwyklym pospiechu w pkp? Bo my tym razem zwyklym chinskim pospiesznym jechalismy.

Co jeszcze. W trakcie podrozy byly inne panie prowadzace marketing bezposredni. Jedna sprzedawala masazery do glowy a potem cos czego nie rozszyfrowalismy. Druga miala siec pamiatkarska. Breloczki, potem portfele, nastepnie grzebienie a na koncu przywieszki. Co kilkanascie minut przejezdzal tez wozek z jedzeniem, ale nie ze ciagle z tym samym, nie nie. Owoce, kluski, ryz i kurza stopa, orzeszki, przekaski, gotowana kukurydza, itd. Potem z piciem, cieplym lub zimnym. Do wyboru do koloru. A na to wszystko jeszcze pan z grami dla dzieci typu roznego.

Oprocz tego przechadzacymi w te i wewte sa sluzby mundurowe, ze cztery rodzaje, oraz pan z młotkiem czyli specjalista.

O naszych wspoltowarzyszach podrozy. Pierwsza, lubiana rodzina chinska to trzy pokolenia, z czego najmlodsze w pieluchach ledwo dwuzebne. Imie jej znaczy po chinsku piekna i roztropna, ale jak brzmialo nie pamietamy. Tata dwuzebnej byl tym ktory nas zaczepil i przepraszajac za swoj angielski zapytal jak to sie stalo ze jedziemy pociagiem bo cudzoziemcy to lataja samolotami a nie, wiec moze pracujemy tu czy co. Bardzo mily czlowiek, jak i reszta jego rodziny, chociaz nie znali po angielsku slowa. Poza tym w "przedziale" obok jechala chinska eleganka z grójca oraz przemytnik ptakow. Gdybym nie miala chocby niklego wyobrazenia o tym jakie moga byc konsekwencje to wyzwalabym dziada. Powinnam sie juz chyba przyzwyczaic ze tutaj zwierzeta to przedmiot ostatniej kategorii, ale jakos nie potrafie. Wiozl w siatce jak na mandarynki stloczone kolorowe ptaki wielkosci kosa. Ciekawe czy przezyly i jak bardzo polamaly lotki i nogi.

Poza samym pociagiem to mniejsze mijane miejscowosci chinskie nie maja oswietlenia w nocy poza tym w mieszkaniach, choc to chyba specjalnie nie dziwi. Bylo tez kilka fajnych widokow tuz przed zachodem slonca.

A! Na stacji poczatkowej w Guilin widzielismy toalete inna niz wszystkie. Dziura nie byla prywatna, dziura byla zbiorcza. Postac miala kanalu z nierdzewki z plynaca leniwym strumieniem woda. Tym sposobem twoj klocek z kabiny pierwszej mogl miec widzow w kolejnych dziesieciu kabinach. Bezcenne! :)

No i na koniec ogolnikow pociagowych to jak czekalismy w poczekalni w Guilin na pociag to mignal mi przed oczami maly polski napis. Byl na koszulce rownie malego Chinczyka. Zaczepilam go czy mowi po angielsku. Mowil. Koszulka miala napis "PZL-Swidnik 55 lat"! 1,3mld Chinczykow a my spotykamy jednego w polskiej koszulce w poczekalni na dwa tysiace osob! :) Milo sie gawedzilo. Mieszkal w Lublinie trzy miesiace. Bardzo lubi Polske. Bardziej niz Chiny. Bo latwiej tam o prace. 

Tyle o podrozy do Shanghai. O samym Shanghai. Widzielismy dzis The Bund i okolice. Moze byc chociaz szalu nie ma (Krzysiowi sie podobalo). Za to zjedlismy mnostwo dobroci. Jutro Krzys ma podejscie do krabow. Teraz siorbiemy piwko i relaks. Wasze zdrowko!

No comments:

Post a Comment